Udało mi się pozbierać na komputerze zdjęcia z początków budowy. Zupełnie o nich zapomniałam, a teraz są jak znalazł po to, żeby Wam pokazać i bardzo krótko opisać jak to wyglądało od etapu podmurówki. Gdybym wiedziała, że przydadzą mi się na blogu, pewnie zrobiłabym nieco ładniejsze, ale najważniejsze, że w ogóle jakieś mam :)
Poniżej stan, w którym gotowe były fundamenty, podmurówka i całość zasypana piachem, który leżakował ponad rok..., a następnie hydraulik wykonał odpływy (na zdjęciach widać takie wystające szare rurki o różnej średnicy). Następnego dnia czekaliśmy już na dostawę betonu B-15, który wylany był na wysokość około 12 cm, czyli na wysokość jednego betonowego bloczka. Był to tak zwany "chudziak". Proces oczekiwania na spóźniony transport i wylewanie betonu poniżej ;)
A oto, jak mówi Ula, megamaszyna, czyli pompa podająca beton :)
Panowie z ekipy budowlanej starannie rozprowadzili beton i zadbali, aby zachował ten sam poziom na całej powierzchni.
Później, przez ponad tydzień, polewaliśmy beton wodą, żeby się dobrze związał i nie popękał. Ula twierdziła, że dzięki temu podlewaniu nasz dom urośnie... Byłoby fajnie, gdyby tak się stało ;)
Pod wszystkimi ścianami rozłożona była następnie warstwa izolacji poziomej. Na niej jeszcze jedna warstwa bloczka i znów kolejna warstwa izolacji. Później pierwsza warstwa pustaka H+H wymurowana została na tradycyjną zaprawę, aby wyrównać poziom wszystkich ścian. Kolejne warstwy klejone były specjalną zaprawą cienkowarstwową, przeznaczoną do tego typu pustaków.
Podmurówka przez cały okres budowy była odsłonięta, ponieważ na koniec zabezpieczyliśmy ją dysperbitem, a panowie murarze ocieplili ją styropianem i zamocowali specjalną folię kubełkową stanowiącą izolację pionową fundamentów. Później, po uprzątnięciu terenu ,obsypaliśmy ją piachem i ziemią, żeby wreszcie pozbyć się tych okopów wokół domu ;)
Prawie codziennie robiłam obchód i zbierałam wszelkie folie, sznurki, worki papierowe i inne śmieci. Na szczęście nie było tego aż tak dużo, ponieważ ekipa budowlana wykazała się niespotykana dbałością o porządek i również starali się jak mogli, żeby przynajmniej rzucać wszystko w jedno miejsce lub pakować w worki, które naszykowałam do tego celu. Praktycznie do momentu skończenia dachu nie miałam z nimi problemu w kwestii bałaganu. Naprawdę ułatwili mi bardzo końcowe sprzątanie, zbierali pozostałe deski i inne drewno, a nawet uprzątnęli trociny na stropie. Wiadomo, budowa to budowa i zawsze coś się poniewiera, ale widywałam takie, gdzie nie wiadomo było od czego zacząć to sprzątanie. Fachowcy z reguły wychodzą z założenia, że oni są od budowy, a nie od sprzątania. A do tego w naszym przypadku było tak, że kiedy zaczynały się jakiekolwiek prace na budowie, ja zostawałam sama, a mój mąż musiał wracać na obczyznę. Pewnie też dlatego moja ekipa postanowiła wspierać mnie w pilnowaniu porządku, bo widzieli, że biegam sama z tymi workami jak opętana :)
A tu już zalany strop, zbrojenie do słupów wejściowych i mąż-inwestor, który pięknie pomógł mi na koniec obsypać fundamenty i doprowadzić działkę do końcowego ładu na tym etapie. Jeśli chodzi o utrzymywanie porządku na działce, mój mąż jest w tym naprawdę dobry ;) Właściwie cała nasza trójka najlepiej bawi się właśnie przy takich drobnych pracach przy naszym domu. I dla nas i dla Uli są to zawsze miłe i pożytecznie spędzone chwile. Zwykłe skoszenie trawy jest super relaksem na świeżym powietrzu. To właśnie potwierdza moją teorię, że jest to nasze miejsce na ziemi... Latem lubię tam zaglądać nawet wtedy, kiedy nie mam nic konkretnego do zrobienia. Już czuje się tam jak u siebie.
System kominowy z Bolesławca, praktyczny, szybki w montażu, zajmujący mniej miejsca niż komin murowany. Do tego posiada ceramiczny wkład, więc jestem dobrej myśli jeśli chodzi o jego jakość.
I bloczki stropowe.
Las stempli podpierający strop. Widok z salonu na kuchnię.
Widok z naszej łazienki.
I widok z drzwi wejściowych. Kierunek - zachód.
To nasza droga dojazdowa.
I najbardziej zaangażowany pracownik, a właściwie pracownica :)
Tu już konstrukcja dachu.
I właśnie tak, w dużym skrócie, wyglądała tegoroczna przygoda z naszym budowaniem. Dużo pracy, sporo wydanych pieniędzy, ale też ogromna satysfakcja. Dla mnie była to świetna przygoda, ponieważ jestem wielką fanką budownictwa, wykończeń i aranżacji, dlatego przy kierowaniu pracami czułam się jak ryba w wodzie. Chyba minęłam się z powołaniem. Zamiast do laboratorium, powinnam na studiach skierować kroki na plac budowy ;)
Najważniejsze, że małymi kroczkami idziemy uparcie do celu...
POZDRAWIAM,
Sylwia